Trzy Korony, góra Wysoka i tajemnicza ścieżka za domkiem.

 

Na domek w Falsztynie wybraliśmy się całkiem spontanicznie, nie wiedząc nawet czy jest jeszcze pandemia, czy wynajem wciąż działa, czy cokolwiek uda nam się zwiedzić!? Widok na Tatry nie był dla nas priorytetem, chociaż gubiąc się w leśnych ścieżkach w pobliżu naszego domku nieźle się zdziwiliśmy, ale o tym potem, grunt to teren dla psiaka, święty spokój dookoła i domek na odludziu oczywiście na tyle ile to możliwe. Nie przedłużając na naszą trzydniową wycieczkę wybraliśmy się do małego domku na Jagodowym wzgórzu.

Nasza przygoda rozpoczęła się porannym marszem przez wieś Czorsztyn. Chcieliśmy dostać się na Trzy Korony. Pandemia jak wiecie owocowała pustkami na ulicach, a przechodząc przez wieś czuliśmy się jak w postapokaliptycznym filmie. Do tego zwierzęta wokół nas. Tu szczeka na nas mały biały puchaty pies za ogrodzeniem starej chaty, tam drugi cały ubłocony i już nie taki puchaty zagania owce. Uwielbiam mgłę i klimat jaki tworzy, a w ten poranek weszła nam pięknie! Miejscami była tak gęsta, że czuło się jej małe kropelki na twarzy. Obłęd!

 
 
 
 

Oczywiście nie mogę się powstrzymać, żeby nie pofantazjować o sesji jesiennej w takim miejscu, albo co jeszcze piękniejsze o ślubie humanistycznym. Wyobrażacie to sobie tutaj?! Ależ by to tutaj pięknie zagrało! Albo nawet, wybrać się z Wami na rodzinny spacer, jednodniową wycieczkę, rodzinną przygodę, którą moglibyśmy dla Was uwiecznić i zapamiętać w zdjęciach… ahh! Tylko głośno sobie myślę… Trochę przerwa na reklamy, a trochę rzucam pomysłami…

 
 

Dotarliśmy na szczyt. Pogoda z mrocznej, mglistej i ponurej zamieniła się w iście mityczną polską złotą jesień, gdzie wszędzie tylko piękne kolory, ciepły wiatr, słońce i zero brudnych kałuż… jak z opowieści czy bajek.

 
 

Po drodze widzieliśmy kawałek polany na wzgórzu z widokiem na góry. Pogoda tak nas rozpieszczała, że zeszliśmy nieznacznie z wyznaczonej ścieżki i postanowiliśmy odpocząć. Trochę w ciszy. Trochę rozmawiając. Grunt, że razem. Czerpiąc ile się da z tego co nas otacza.

 
 

No i kwestia najważniejsza w naszej wycieczce, czyli to o czym Paulina i Tomek myślą namiętnie przez około osiemdziesiąt procent swojego dnia podczas każdej wycieczki w góry i w sumie gdziekolwiek nas poniesie też. Mianowicie jedzonko, szamka, przekąski i wszelakie pychoty. Mijaliśmy wędzarnie po drodze i nawet nie powiem jak mocno trzymali kciuki za to, żeby była otwarta.

Dzień można uznać za udany! Wspólne śniadanko zjedzone na szczycie Trzech Koron, popołudniowa kawa towarzyszyła nam na spadzistych słonecznych polanach. W siatkach górskie zdobycze - oscypek z koziego mleka i obowiązkowa żurawina. Zdecydowanie udany!

 
 

Wieś Czorsztyn wyglądała teraz zupełnie inaczej. Zachodzące słońce podbijało wszystkie kolory, zdobienia i faktury. Pokryte patyną drewniane stodoły, chaty i otaczające je stare płoty, podbite złotym zachodem dopiero nabierały głębi.

No to gdzie jeszcze w Pieninach? Następnego dnia paluchem po googlowej mapce wskazaliśmy górę Wysoką czyli najwyższy szczyt Pienin. Nie uważacie, że nazwa góry odziera całą przygodę z tajemnicy jak duża jest ta góra? Może i była wysoka, ale zaskoczyła nas bardzo przyjemna droga na jej szczyt. Spacerowaliśmy przez wąwozy, przełęcze i inne górskie terminy. Droga przypominała spacer po ogromnym parku. Jeżeli jeszcze masz do towarzystwa psa to wycieczka tam mogłaby być przyjemnym festiwalem samotności. Chyba, że wolimy paczkę znajomych to wychodzi z tego na prawdę przyjemna przygoda wśród swoich. Do tego wszystkiego pora roku. Jesień weszła tam obłędnie. Im wyżej szliśmy tym bardziej kolory czerwieni i brązów budowały nam obrazek wart milion pieniędzy.

Trzeciego dnia nieco pochorowani, ale to nie przez zdobycie Trzech Koron, zwyczajnie nas zawiało, mieliśmy wciąż pełnię energii, więc postanowiliśmy wybrać się w nieznaną przygodę ścieżką biegnącą za naszym domkiem. Na mapie widzieliśmy, że gdzieś pomiędzy lasem, a lasem znajduje się polana i być może byłby tam kawałek miejsca z widokiem na Tatry. Spakowaliśmy do plecaka obowiązkowo aparat, ciepłą herbatę z cytryną, miodem i babciną nalewką, przekąski i wybraliśmy się w nieznane. Po przebrnięciu przez kaniony błota, ogromne kałuże, dzikie ścieżki, wydreptane tropy, gęste lasy i opuszczone stodoły dotarliśmy do celu. Od razu przeszył nas zimny wiatr dochodzący z górskich jeszcze lekko ośnieżonych szczytów. Piękny widok, brak żywej duszy dookoła, tylko my. Obrazek wart zapamiętania!